logo

logo

czwartek, 28 stycznia 2016

sowy zwiastują początek wiosny !

Sowy, sowy......
Fascynują wielu. Ostatnio bardzo modny motyw, który znaleźć można na prawie wszystkim.
Ja sowami zafascynowałam się całkiem niedawno. I nie tymi na poduszkach, kołdrach czy zabawkach, ale tymi prawdziwymi :) A to za sprawą A.kuku. Widziałam ich wielokrotnie w trakcie pracy- prawdziwi mistrzowie. No i zakochałam się ;) Najbardziej w tej :





Szczególnie, gdy dostałam ją jako pisklaczka do pilnowania w trakcie pokazu.

I tak to trwa ;)


Przyszedł więc czas na świecę z tymi dumnymi ptakami :)
Sowa- mama z sową- dzieckiem na gałęzi brzozowej


 Brzozowy gaj z sowami na gałęzi, a to wszystko przełamane delikatnymi fioletowymi i żółtymi kwiatami.
 Drobne listki budzącej się do życia brzozy nastrajają baaaardzo optymistycznie :)


 Całość zamknięta w lodowej parafinie z wystającymi u góry kostkami parafiny.

 Piękności same  w sobie :)



niedziela, 24 stycznia 2016

Lawendowe wzgórze

Ostatnia (na tą chwilę) świeca z suszoną lawendą. Na kolejną będzie trzeba czekać aż do jesieni....chlip, chlip....
Nie mam już suszek, dlatego też ta świeca jest wyjątkowa i przeznaczona dla wyjątkowego nabywcy ;)
Jako jedna z nielicznych pachnie! Ale nie dlatego, że dodałam jakiegoś olejku. Nie. Ona pachnie zapachem własnym lawendy !


Tym razem jest bez wystających kryształków lodowej parafiny.

 A jednak kwiaty wyglądają w niej naturalnie, jakby nadal rosły na rabatce w ogródku :)


Palenie jej to będzie czysta przyjemność dla oczu :) Kolejne elementy lawendy będą ukazywały swoje piękno.

sobota, 23 stycznia 2016

Zamrożone lato

Nowa świeca właśnie wyszła na światło dzienne z mojej pracowni :) Dostała nazwę "Zamrożone lato" ze względu na dominujący kolor, ale tak naprawdę, to w niej spotykają się 3 pory roku :) Zima- mrożona parafina, kostki lodu; lato- żółty jaskrawy kolor piasku, słońca; oraz jesień- to właśnie wtedy liście winokrzewu przebarwiają się na czerwono :)






Widzicie te kolory ?
Robiąc tę świecę cały czas się uśmiechałam, bo lubię bardzo takie zestawienie kolorów. Ogniste, gorące, elektryzujące......Miodzio :) A dzisiaj, gdy postawiłam ją na stole w świetle ostrego światła słonecznego wiedziałam już, że to zestawienie doskonałe!

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Dlaczego nie lubię lekarzy

Nie lubię chodzić do lekarzy 


Nie od dzisiaj. Nie lubię i już. No, nie wszystkich, ale pewien typ lekarza.Na całe szczęście nie muszę ich odwiedzać zbyt często, ale mimo to uczucie dyskomfortu pozostaje.
Od lat choruję na łuszczycę. To nieuleczalna, niezaraźliwa choroba skóry. A właściwie układu immunologicznego, a jego złe działanie uwidocznia się na skórze. Żyjemy tak sobie razem z Ł. już 17 lat. Przez ten czas zaakceptowałam chorobę, pogodziłam się z jej nawrotami. Nauczyłam się także wsłuchiwać w swoje ciało i szukać dla niego najlepszych rozwiązań.Bo każdy z nas jest inny, każdemu pomaga inna kuracja. Nie ma gotowych algorytmów, którymi można rozwiązać problemy wszystkich ludzi.
Tymczasem Pewien Typ Lekarza wciąż się przewija przez moje życie targając mi nerwy i marnując mój cenny czas. To nie tak, że nie szanuję ludzi wykonujących ten zawód. O nie! Doceniam ich intelekt, to, że poświęcili wiele lat na studia i naukę. To wszystko jest ważne. Ale drodzy lekarze! Czy nie zapominacie o czymś najważniejszym? Że leczycie człowieka, który ma rozum i uczucia, rodzinę, godność osobistą ? Nie leczycie choroby tylko człowieka. Nie jesteśmy przedmiotem, czy teorią, która nie zgłosi sprzeciwu.
Moja wizyta u lekarza (najczęściej dermatologa) zwykle przebiega tak:
- Dzień dobry, choruję na łuszczycę.
- Od jak dawna?
- Od 17 lat. Pomaga mi to i tamto. Nie stosuję sterydów.
- Ja tu jestem od stawiania diagnozy. Proszę się rozebrać. Acha, acha......Proszę Pani, to łuszczyca.
- Wiem, mam ją od 17 lat. Leczyłam się już u tego i tamtego lekarza, byłam w tym i tym szpitalu.
- Dobrze, zapiszę Pani steryd.
- Ale ja nie używam sterydów.
- No dobrze, to zapiszę Pani X
- A co to takiego?
- Też steryd, ale łagodniejszy
- Ale ja już mówiłam, że nie używam sterydów.
- Ale ja Pani zapiszę, może się Pani zdecyduje.
- Ale ja nie zamierzam go wykupywać. Sterydy mi nie pomagają, uzależniają tylko skórę dając złudny efekt szybkiego leczenia, by potem zaatakować ze zdwojoną siłą. Do tego odkładają się w nerkach i stawach.
- To ja Pani wypiszę jeszcze jeden lek.
- Steryd?
- Nie.


Wychodzę od takiego lekarza z wachlarzem recept, które automatycznie lądują w koszu. Nie wiadomo po co i na co było to wszystko.Moje poczucie godności maleje do zera. Wścieklicy jasnej dostaję w aptece, gdy dowiaduję się, że ten ostatni zapisany lek jest również sterydem! No kurna! Masz mnie za idiotę? Że się nie dowiem? Czemu to ma służyć?

Pewien Typ Lekarza nachodzi mnie z nagła. Zwykle to tak, że nie wiem, kim on jest. Zapisuję się na wizytę mając tylko kryterium odległości lub dostępności. I jestem u niego 2 razy: pierwszy i ostatni.

Marzy mi się taki lekarz, który nie będzie urzędnikiem wypełniającym druczki, gdzie trzeba mnie wpisać do jakiejś tabeli, zakwalifikować do jakiegoś kodu. taki, który będzie wiedział czym i jak się leczy człowieka- nie chorobę. I takiego, który oprócz arsenału tabletek i maści będzie jeszcze miał wiedzę z zakresu funkcjonowania człowieka i będzie umiał doradzić, co jeść, co pić, żeby funkcjonować lepiej. Mrzonki? Wiem, jestem idealistką. Dlatego piszę, że marzy mi się ;) Tacy lekarze są,, istnieją. Znam kilku :) Ale cała reszta? Czyżby stracili młodzieńczy zapał i żyją w matni firm farmaceutycznych, które  płacą im za przepisywanie konkretnego leku?

Na szczęście teraz już mam swojego lekarza. Tylko czasami muszę skorzystać z usług innego. Niestety mój lekarz ma jedną wadę - 160 zł za wizytę. Cóż, za dr przed nazwiskiem trzeba płacić ;) Albo, jak mawia mój mąż, uczyć się. Bo kto Ci bronił zostać lekarzem ?

niedziela, 10 stycznia 2016

Dzisiaj o tym, dlaczego warto kupować moje świece.



Skoro to czytasz, to zapewne już byłeś/ byłaś na moim facebooku. Może niejedna świeca Ci się spodobała, ale nadal nie jesteś przekonany/a czy warto u mnie kupować. Bo dzisiaj w internecie jest mnóstwo różnego rodzaju towaru. Wiele przedmiotów bardzo podobnych do siebie. Plagiat goni plagiat....
Ale ja nie o tym :)

Po pierwsze:  
wybieram parafinę najlepszej jakości. Nie jestem w stanie pozwolić sobie na jakieś tanie zamienniki, resztki przypadkowych świec czy stearynę. Po prostu nie gra to z moją ideą proponowania najlepszego jakościowo produktu. Dobra, sprawdzona parafina jest przewidywalna. Wiem, jak się zachowuje jak się pali. Mogę wiec wziąć odpowiedzialność za gotowy produkt, bo wiem, z czego jest zrobiony.
Parafina, z której korzystam ma zaolejenie poniżej 1%, dzięki czemu pali się równomiernie, nie kopci i nie śmierdzi.

Po drugie:
Świeca wykonana przeze mnie jest niepowtarzalna. Można próbować odtworzyć jakiś wzór, ale nigdy to nie będzie taki sam produkt! Materiał roślinny ma to do siebie, że nigdy nie jest taki sam. O tym decydują niuanse- detale. Inna krzywizna łodygi, inny wzór na liściu, różne rozmiary kwiatów tego samego gatunku....



Po trzecie:
Moje świece są duże i ciężkie. Ich czas palenia waha się od 60 do 200 godzin w zależności od rozmiaru. Wszystkie świece z żywymi kwiatami wypalają się do środka, tworząc lampion. Muszą one mieć swoją wielkość i tym samym wagę, gdyż zbyt mała średnica świecy spowoduje stapianie się ścianek świecy, a tym samym może spowodować zapłon roślin zatopionych w tejże. Średnica wypalania świecy to zwykle 7-8 cm, ale nie zawsze tak jest, bo o tym decyduje wiele czynników : ciągi powietrza w mieszkaniu mogą odchylać płomień w różnym kierunku; długotrwałe palenie za jednym razem spowoduje wypalenie większej średnicy niż palenie po 1-2 h. Związane jest to ze zjawiskiem akomodacji ciepła- dłuższe palenie podnosi temperaturę wewnątrz świecy i szybsze spalanie wewnątrz.




Niemniej moje świece nie spalają się całe. Wypalają krater, do którego można z powodzeniem włożyć małą, białą świecę i dalej cieszyć się jej pięknem. Odradzam jedynie tea lighty, gdyż aluminium silnie przewodzi ciepło i może niekontrolowanie nam coś nadtopić ;)
Robię też świece o mniejszej średnicy, które powinny wypalić się w całości, ale nie zawsze tak się dzieje. O tym dlaczego tak jest będzie osobny post.

Po czwarte:
Każda wykonana przeze mnie świeca to radość i serce włożone w nią. Każdą z nich cieszę się, oglądam, podziwiam. Z wieloma ciężko mi jest się rozstać.
Mam nadzieję, że Wy też to widzicie :)


poniedziałek, 4 stycznia 2016

Na dzień dobry :)

Pewnie to banał, ale chodziło to za mną od pewnego czasu ;) Pisanie, zawsze sprawiało mi wiele radości, ale jakoś nie mogłam się przemóc, by zacząć blogować. Mam nadzieję, że już wkrótce zacznie się to moją kolejną pasją, a dla moich czytelników będzie przyjemnością zaglądanie tutaj.
Ten wpis będzie krótki, ale zakończony miło :)
Jestem zakochana w kwiatach. Jako małe dziecko zbierałam ich mnóstwo przy każdej nadarzającej się okazji. Potem przerodziło się to w bardziej dorosłe zaangażowanie. Zrobiłam kurs florystyczny. Marzyłam o pracy w kwiaciarni a najlepiej o swojej własnej. Ale sprawa nie jest taka łatwa, jakby się wydawało. Kurs to za mało- trzeba ćwiczyć. Praca u kogoś- płace poniżej krytyki. Własna działalność- jeszcze nie teraz.....
W międzyczasie przyszła miłość do świec. Ich blask ma w sobie coś pierwotnego, coś magicznego, co przyciąga i wprowadza w nastrój.
Okazało się, że te dwie pasje można połączyć :) Rozwiązaniem są świece z kwiatami! Pierwsze próby, pierwsze rozczarowania. Ale wytrwale pracuję nad techniką, szukam inspiracji. Latem tego roku odważyłam się pokazać pierwsze prace. Potem założyłam profil na facebooku i .....bingo! Ludziom się to podoba! Więc może, to jest droga?